Pewnego dnia Joe złamał rękę. Mówiono, że mając na uwadze sport, jaki uprawiał, czyli parkour, było to łatwe do przewidzenia. Joe był  traceur’em [czyt. traserem]. Żył w świecie, który składał się z jednego wielkiego toru przeszkód, wspinając się i skacząc, uciekając i dosięgając, przeskakując i przetaczając się przez ruchliwy pejzaż miejski. Joe pokonywał samochody i ściany, czasem dachy, czasem lądował zbyt daleko. Przeznaczenie patrzyło na niego z oddali, mierząc wzrokiem jego chude ręce i czekając na swoją szansę.

Rankiem, w dniu w którym złamał rękę, Joe wybrał się z kilkoma przyjaciółmi na treningową przebieżkę do filmu amatorskiego, jaki razem kręcili. Kilka ruchów w ramach rozgrzewki dało Przeznaczeniu okazję do działania.

Joe wbiegł na niewielką ścianę, przysiadł na jej szczycie, po czym skoczył w przestrzeń. Palcami uchwycił się pionowego metalowego pręta, który miał ochronić go przed upadkiem. Pręt był wsparty na gnijącym drewnie. Drewno ustąpiło pod ciężarem, i Joe upadł do tyłu na zakurzony grunt. Chłopak zerwał się na nogi trzymając kurczowo lewy nadgarstek, wygięty w dół i w górę kształtem przypominając literę „Z”. Ktoś zadzwonił po sanitariuszy.

Joe obudził się w szpitalu z ciążącymi powiekami od środków uspokajających, które mu podano. Biały gips położony od nadgarstka po łokieć osłaniał poważnie zwichnięty nadgarstek oraz dwa złamania w kości promieniowej.

Przez cztery tygodnie chłopak zmagał się ze swoim urazem. Nauczył się pisać lewą ręką, żyć bez codziennej kąpieli, pozwalać innym zapinać swoje koszule, wiązać buty i myć naczynia.

Po miesiącu, gips został ściągnięty. W końcu Joe był wolny. Pierwsze 10 minut spędził na drapaniu się, a kolejne półtorej godziny w wannie.

Ale nie wszystko wróciło do normy. Po 29 dniach bezruchu, mięśnie w lewej ręce uległy skurczeniu i zwyrodnieniu. Jego ręka schudła o połowę w porównaniu z okresem sprzed wypadku, a skóra na niej zwisała niczym plastikowa torba wokół zreperowanej kości. Najmniejsze próby skręcenia lub wyprostowania ręki kończyły się przeszywającym bólem.

Terapia termiczna pomogła rozluźnić zastane mięśnie. Każdego dnia Joe mógł coraz bardziej ruszać nadgarstkiem. Wkrótce przyszła pora na terapię wzmacniającą. Po miesiącu zbierania pajęczyn pod łóżkiem, stara 35-funtowa sztanga znowu znalazła się na środku pokoju. Joe z entuzjazmem chwycił ciężarek lewą ręką i podjął próbę jej dźwignięcia. Nic. Napiął mięśnie. Spocił się. Zacisnął zęby i zagryzł wargi. Rzucał przytłumione groźby na upartą masę żelastwa. Tymczasem, ciężarek ani drgnął. Trzeba było zmienić taktykę.

Joe pożyczył od siostry małą rozkładaną hantelkę (powiedział jej, że potrzebuje przycisku do papieru). Ciężarek był naprawdę maleńki i pokryty zielonym plastikiem.  Joe zadbał o to, aby nikt nie zauważył jak przemyca go do swojego pokoju.

Zmagając się ze swoim maleńkim zielonym „przyciskiem do papieru”, Joe słyszał w głowie  stękanie swoich przyjaciół nad ciężarem ogromnych hantli. Starał się ignorować odległą męskość.

Na początku praca wymagała ogromnego trudu – nawet przy tak śmiesznie maleńkim obciążeniu, każde podniesienie wiązało się z bólem. Dni mijały, Joe ignorował ból w nadgarstku, który po pewnym czasie zaczął maleć. W niedługim czasie Joe opanował małą zieloną zabawkę do perfekcji.

Jakże były dumny, gdy dołożył kolejne dwie małe tarcze. Wciąż nie był mocny, ale stawał się coraz silniejszy. Rozwiązaniem nie było druzgotanie się nierealnymi oczekiwaniami. Złotym środkiem było zaczęcie od małych celów oraz praca nad coraz to lepszymi wynikami.

W niedługim czasie, Joe dodał wszystkie małe zielone tarcze do hantelki i machał nią niczym tornado domem. Żelazna sztanga spod łóżka też w końcu się poddała. Została ujarzmiona za sprawą determinacji oraz kilku małych zielonych kroków postępu.

Joe ma jeszcze sporą drogą przed sobą zanim jego ręka odzyska całkowitą sprawność, jednak wie że nie ma sensu mazać się nad rzeczami jakie kiedyś mógł robić mając ją całkowicie sprawną. Zamiast tego, Joe patrzy wstecz, na to jak daleko zaszedł. Rozmyśla też nad przyszłością – dniem zakończenia rehabilitacji.

A kiedy ten dzień nadejdzie, cóż, mogę po prostu iść na kolejny bieg.

Traceur to osoba uprawiająca parkour, dyscyplinę sportowa – uważaną także za formę sztuki – która polega na nieprzerwanym, efektywnym, ruchu naprzód nad, pod, wokół i przez różne przeszkody – zarówno naturalne jak i sztuczne. Ruch może mieć formę biegu, skoku, wspinaczki, jak i innych bardziej skomplikowanych technik. Celem trenowania dyscypliny parkour jest nabycie zdolności adaptacji ruchu do każdego rodzaju scenariusza; innymi słowy zdolność pokonania każdej przeszkody poprzez wykorzystanie możliwości  ciała ludzkiego. (Źródło: Wikipedia, Wolna Encyklopedia)