Pewnego dnia pastor zaniepokoił się widokiem starszego, niechlujnie ubranego mężczyzny, który codziennie w południe wchodził do kościoła i wychodził po zaledwie kilku minutach. Zaintrygowany jego zachowaniem, zwrócił się do dozorcy z prośbą o wyjaśnienie tej tajemnicy. Kościół zawierał cenne wyposażenie, więc ostrożność była wskazana.
Dozorca podszedł do staruszka i zapytał: — Co pan tu robi codziennie o tej samej porze?
— Przychodzę się pomodlić — odpowiedział spokojnie mężczyzna.
— Ale nigdy nie zostaje pan na długo — zauważył dozorca podejrzliwie. — To nie wygląda na prawdziwą modlitwę.
Starzec uśmiechnął się łagodnie i odparł: — Widzisz, nie umiem się długo modlić. Każdego dnia o dwunastej wchodzę do kościoła, staję na chwilę i mówię: “Jezu, to Jim”. Czekam przez moment i odchodzę. Wiem, że On mnie słyszy, nawet jeśli to tylko krótkie słowa.
Jakiś czas później Jim, bo tak miał na imię ów staruszek, uległ wypadkowi i trafił do szpitala. Od pierwszych dni jego obecność zaczęła odmieniać atmosferę na oddziale. Dotąd ponurzy i zgorzkniali pacjenci stawali się radośniejsi, a sale coraz częściej rozbrzmiewały śmiechem. Jim zarażał innych swoją pogodą ducha i serdecznością.
Pewnego dnia pielęgniarka podeszła do niego i powiedziała: — Jim, ludzie mówią, że to ty jesteś przyczyną tej pozytywnej zmiany na oddziale. Zawsze jesteś radosny. Jak to robisz?
Jim rozpromienił się i odpowiedział: — To wszystko dzięki mojemu gościowi. Każdego dnia mnie odwiedza i sprawia, że jestem szczęśliwy.
— Gościowi? — zdziwiła się pielęgniarka. Wiedziała, że nikt nie przychodził do Jima w godzinach odwiedzin, bo nie miał żadnej rodziny. — O kim mówisz? Kiedy on przychodzi?
— Codziennie o dwunastej — odparł Jim z błyskiem w oku. — Staje u stóp mojego łóżka, uśmiecha się i mówi: “Jim, to Jezus”.