Kiedy byłam dzieckiem, nienawidziłam dni po świętach. Dostałam wszystkie prezenty i już nie miałam na co czekać. Prawdopodobnie był to problem z niewdzięcznością. Często myślałam, że powinnam dostać coś lepszego lub że coś mnie ominęło.

Jako osoba dorosła, miałam te same uczucia niespełnienia po Bożym Narodzeniu i nauczyłam się zapełniać ten czas wieloma zajęciami i w ten sposób walczyć z uczuciami depresji. Przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia to tak pracowity czas z zakupami prezentów, planowaniem menu, sprzątaniem domu i przygotowaniami do wielkiego dnia, że ledwo mogę myśleć o sobie. Ludzie liczą na mnie, a ja muszę być silna. Muszę być zorganizowana. Muszę sprawić, by wszyscy inni czuli się komfortowo.

Ale te pierwsze spokojne dni po świętach, trudno mi jest utrzymać całą tę pozytywność. Myślę, że wyrosłam już z dziecięcej niewdzięczności wobec świątecznych prezentów i chodzi raczej o to, że nie mam czasu wsłuchać się we własne serce i poświęcić sobie trochę uwagi. To zmęczenie dogania mnie, po całej tej energii przelanej na innych.

Święta przypominają mi o mojej młodości, o ludziach, których kochałam, o ciepłych wspomnieniach, a także o tych słodko-gorzkich, gdy myślę o stratach. Tak wiele świąt Bożego Narodzenia przyszło i odeszło, jak czas płynął do dnia dzisiejszego. Tak wiele świąt wypełnionych dawaniem i otrzymywaniem, rodziną i ukochanymi, i pamiętaniem o tych obecnych i tych przeszłych.

Ale potem, gdy z troską pakuję moje świąteczne ozdoby na przyszły rok i zaczynam patrzeć z nadzieją na Nowy Rok, robię się podekscytowana. Piszę listy. Planuję swój rok. Czyszczę szafki, schowki i pulpit mojego komputera. Oczyszczam swój dobytek, a to zwykle oczyszcza mój umysł i przygotowuje mnie na to, co mnie czeka. Patrzę na stratę oczami wdzięczności za to, że żyłam i kochałam. Dziękuję Bogu za wszystkie zmiany, które przyniesie nadchodzący rok. Mój poświąteczny blues zmienia się w noworoczne oczekiwanie.